Inicjatywa "Suma Idei"
  • O NAS
    • NASZA MISJA
    • PATRONAT
  • NASZE INICJATYWY
  • W MEDIACH
  • O EDUKACJI
  • KONTAKT
  • O NAS
    • NASZA MISJA
    • PATRONAT
  • NASZE INICJATYWY
  • W MEDIACH
  • O EDUKACJI
  • KONTAKT
6 kwietnia 2025  |  Przez Łukasz In Religia, Światopogląd, Wychowanie, Zatrudnienie

Toczka w toczkę (p)różni

fot./ cookie_studio - pl.freepik.com
fot./ cookie_studio - pl.freepik.com

Podczas trwających osiem lat rządów zjednoczonej prawicy – nie ma co ukrywać – wielokrotnie, w zaciszu domowym, zdarzało mi się utyskiwać na całkowicie bezrefleksyjny – ale jakiż mógłby być, skoro właściwie zaniechano konsultacji publicznych? – model sprawowania władzy przez PiS i jego przystawki. Sejmowa arytmetyka była bezwzględna, umożliwiając forsowanie nawet najbardziej nieprzygotowanych, nieprzemyślanych i kosztownych, spośród trafiających pod obrady izby niższej, fanaberii.

 

Tak też było w przypadku reorganizującej ustrój szkolny w Polsce ustawy Prawo oświatowe (choć gwoli ścisłości ta akurat – zapewne zważywszy na wczesny okres rządów partii Jarosława Kaczyńskiego – była opiniowana przez partnerów społecznych), która parlament opuściła w dniu 14 grudnia 2016 r. Obydwie kadencje, które u władzy spędziła ekipa z ul. Nowogrodzkiej, obfitowały w zapewnienia ówczesnej opozycji, że ta po wygranych wyborach: a) służyć będzie wszystkim – bez dzielenia na lepszy i gorszy sort – obywatelom; b) opiniowanie proponowanych zmian legislacyjnych na powrót uczyni standardem. Dziś, po przeszło roku od objęcia przez Donalda Tuska funkcji Prezesa Rady Ministrów, słów kilka o zderzeniu deklaracji – wręcz skoku cywilizacyjnym w przywoływanych obszarach – z rzeczywistością, w której nie tylko gołym, ale i uzbrojonym okiem doprawdy trudno go (tj. ów skok) dostrzec. Wszystko to, rzecz jasna, w osnowie edukacji.

 

Słowa, słowa, słowa…

„Pani mówi, że słuchacie suwerena. Słuchacie, ale nie słyszycie, a jak już usłyszycie, to nie przyjmujecie do wiadomości; narzucacie suwerenowi swoje zdanie” – w tych słowach do minister edukacji Anny Zalewskiej, zarzucając jej, iż ta „wywraca oświatę do góry nogami”, zwróciła się, w trakcie toczącej się 14 grudnia 2016 r. nad przedłożonym przez rząd Beaty Szydło projektem ustawy Prawo oświatowe – w założeniach m.in. likwidującym gimnazja – debaty sejmowej, posłanka Elżbieta Gapińska z Platformy Obywatelskiej. W podobne tony, tyle że mniej więcej półtora roku później („Katarzyna Lubnauer: Szacunek dla ludzi i polityczny pragmatyzm”, 6 lipca 2018 r.), uderzała Katarzyna Lubnauer (istotna dla prowadzenia narracji ze względu na piastowany dziś urząd), zauważając w rozmowie z Błażejem Lenkowskim dla „Liberté!”, że: „praktycznie żadnej reformy PiS nie przeprowadza przy pomocy wysłuchania publicznego czy szerokich konsultacji”. Zarzut ten jest o tyle trafny, że w rozdziale programu wyborczego Prawa i Sprawiedliwości z roku 2014 pt. Legislacja widniały cele mające udoskonalić tworzenie prawa, a wśród nich – zwiększenie roli wysłuchań publicznych oraz zapewnienie wyższej jakości oceny skutków regulacji. Tymczasem już pierwszy rok rządów zjednoczonej prawicy obnażył prawdziwe usposobienie jej wierchuszki, wszelako według raportu Obywatelskiego Forum Legislacji przy Fundacji Batorego 40 proc. ustaw trafiających w tym czasie do laski marszałkowskiej wnoszonych było jako projekty poselskie, tzn. bez konsultacji, bez uzgodnień międzyresortowych i bez oceny skutków ich wprowadzenia.

W tym miejscu warto pochylić się nad dylematem, czy korzystniej jest pozorować dialog społeczny (jeśli tak, to kto na tym zyskuje), czy też na wstępie, decydując się na ścieżkę poselską, pozbawić potencjalnych opiniodawców złudzeń, oszczędzając tym samym ich z reguły i tak dość skąpe zasoby. Cóż bowiem z tego, że jeden czy drugi resort zaprasza do przedkładania uwag, skoro – jak w przypadku rozporządzenia ministra edukacji zmieniającego rozporządzenie w sprawie ramowych planów nauczania dla publicznych szkół, którego istotę stanowi wprowadzenie przedmiotu edukacja zdrowotna – ma ono na celu li tylko fałszowanie rzeczywistości (uwypuklenie dychotomii – oni nie konsultowali, my – owszem). Sama minister Barbara Nowacka – rzecz miała miejsce 12 listopada 2024 r. w Rozmowie Piaseckiego w TVN24 – oświadczając: „Bardzo mi przykro, ale nie obchodzi mnie, co boli Ordo Iuris” i dalej: „Będzie to przedmiot obowiązkowy bez względu na to, co jedna czy druga organizacja będą uważały”, nie pozostawia w tym względzie najmniejszego pola do interpretacji.

 

PiS, czyli PRL bis?

Wiele skrajnych emocji towarzyszyło wcielaniu w życie przez rząd zjednoczonej prawicy jego sztandarowego pomysłu w obszarze edukacji: mianowicie wspominanej już reformy ustroju szkolnego. Fakt jest taki, że bez względu na ocenę samej idei „wygaszania” (jak zwykła określać ich likwidację minister Zalewska) gimnazjów sposób jej implementacji – w opinii niżej podpisanego zbyt pochopny i bezrefleksyjny – pozostawiał wiele do życzenia. Towarzyszące reorganizacji struktury szkół pośpiech i chaos wprost idealnie oddają, wypowiedziane w dniu 31 sierpnia 2016 r., słowa nie kogo innego jak inicjatorki owych przeobrażeń: „Podstawy programowe będą opracowywane równolegle z ustawą. […] Jeżeli skorelujemy prace [nad podręcznikami – przyp. RZ] równolegle z podstawami programowymi, wydawcy będą »podglądać«, co się w podstawach programowych dzieje, zupełnie spokojnie zdążą”. W odniesieniu do takich, cokolwiek niecodziennych, okoliczności całkowicie uzasadnione wydają się – sformułowane przez Joannę Kluzik-Rostkowską (PO), a wyrażone w rozmowie z Portalsamorzadowy.pl z dnia 29 listopada owego roku – wątpliwości: „To tak, jakby budowę domu zamiast od fundamentów zacząć od trzeciego piętra” (choć jako bardziej adekwatne, w rzeczonym kontekście, jawi się porównanie do wznoszenia wszystkich czterech kondygnacji jednocześnie). O szerszy komentarz reformatorskich zapędów ówcześnie rządzących w felietonie dla „Tygodnika Łódzkiego” z dn. 1 września 2016 r. pokusiła się obecna sekretarz stanu w MEN – K. Lubnauer. W jej przekonaniu: „Plan MEN wydaje się prosty: zlikwidować gimnazja, wydłużając edukację licealną z trzech do czterech lat, i stworzyć ośmioletnią szkołę podstawową”, przy czym przyczynek po temu miały stanowić: wyniki sondaży, obietnice wyborcze i… nostalgia za PRL-em. Prawdziwą ironią losu jest, że imputująca podówczas politycznym oponentom tęsknotę za czasami słusznie minionymi Lubnauer dziś z zajadłością godną lepszej sprawy nastaje na obecność lekcji religii w szkole. Religii związanej z oświatą w naszym kraju – jakkolwiek Polska nie jest tu szczególnie chlubnym wyjątkiem – od zawsze (dość wspomnieć, że pierwsze szkoły powstawały przy katedrach, kościołach i klasztorach) z – w skali kilkusetletniej koegzystencji mimo wszystko stosunkowo krótkim – rozbratem, zafundowanym uczniom przez… władze komunistyczne. Swoją drogą, troskę liderki .Nowoczesnej w owym czasie wzbudził los tracących zatrudnienie gimnazjalnych nauczycieli, których aż 45 tys. trafić miało na bruk. Niestety na temu podobne współczucie z jej – jako współkierującej dziś resortem edukacji – strony liczyć nie może grupa ok. 9 tys. katechetów, których etaty, na skutek następującej właściwie z dnia na dzień (tzn. bez zagwarantowania czasu niezbędnego na przekwalifikowanie) 50 proc. redukcji liczby przewidzianych do obsadzenia godzin lekcyjnych, są zagrożone.

 

Pseudokonsultacje i niby-ustępstwa à la Nowacka

Czego by nie powiedzieć, obcesowe potraktowanie przez aktualną dysponentkę gmachu przy al. Szucha 25 uwag nadesłanych przez – skądinąd ideologicznie mi odległą – Fundację Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris do projektu rozporządzenia ustanawiającego edukację zdrowotną stoi w jawnej sprzeczności z deklaracją wygłoszoną przez Donalda Tuska tuż po jego, mającym miejsce w dniu 11 grudnia 2023 r., wyborze przez Sejm na premiera:

„To naprawdę jest niezwykła rzecz, że będziemy mogli od jutra naprawiać krzywdy, żeby wszyscy w Polsce, wszyscy bez wyjątku […], poczuli się naprawdę jak w domu. Bez żadnego wyjątku. Wasi wyborcy [tzn. wyborcy Prawa i Sprawiedliwości – przyp. RZ] także”.

Przyznam, że cokolwiek specyficzną – zważywszy na fakt, iż w spisie powszechnym z roku 2021 przynależność do Kościoła rzymskokatolickiego zadeklarowało ponad 27 mln rodaków – formę realizacji przywołanej powyżej zapowiedzi lidera Koalicji Obywatelskiej stanowi krucjata minister B. Nowackiej, wymierzona w obecność katechezy w szkole. O ile bowiem w 100 konkretach na pierwsze 100 dni rządów znaleźć można zapowiedź przesunięcia zajęć z religii na pierwszą lub ostatnią godzinę lekcyjną oraz nieuwzględniania oceny z niej na świadectwie, o tyle – wbrew zaklinaniu (jak chociażby w programie Tak jest (TVN24) z 12 grudnia minionego roku) przez posłankę Dorotę Łobodę rzeczywistości – nie ma w nich mowy o redukcji liczby godzin. Pośród „konkretów” widnieje miast tego przynajmniej kilka, pozostających w gestii MEN, postulatów, w temacie urzeczywistnienia których póki co zarówno służby prasowe, jak i kierownictwo resortu, mimo z okładem trzykrotnego przekroczenia terminu, ani się nie zająknęły.

W tejże samej audycji, odpierając zarzut Dariusza Kwietnia ze Stowarzyszenia Świeckich Katechetów, sugerującego, że reprezentowana przezeń organizacja nie została zaproszona do konsultacji – bezpośrednio uderzających w jej członków – zmian legislacyjnych, tym samym ostatecznie wyprowadzając z błędu wszystkich naiwnych, ufających dotąd, iż pogarda przewodniczącej Inicjatywy Polskiej w stosunku do Ordo Iuris jako opiniodawcy jest tylko wyjątkiem od reguły, posłanka Łoboda chlapnęła:

„[…] konsultacje społeczne w sprawie każdego działania ministerstwa edukacji są ogłaszane z dużym wyprzedzeniem i każda organizacja, każda osoba, może wziąć udział w tych konsultacjach. Natomiast my od początku zapowiadaliśmy redukcję liczby godzin religii i właśnie wyprowadzenie ich na pierwszą albo na ostatnią godzinę. Oczywiście zobaczymy, co wyniknie z tych konsultacji”.

W języku ludzi prostych – czyt. niepolityków – oznacza to ni mniej, ni więcej tyle, że konsultacje – konsultacjami, a… karawana, niczym walec, jedzie dalej. Nie wiem, jak tobie, drogi czytelniku, ale mi ograniczenie się do wysłuchania jedynie głosów pochlebców jako żywo przywodzi na myśl układ, który – podczas ostatniego strajku nauczycieli – rząd Mateusza Morawieckiego zawarł z oświatową „Solidarnością”, kompletnie ignorując przy tym stanowiska dwóch innych reprezentatywnych central związkowych – ZNP i FZZ.

W takich okolicznościach, mimo ciągnących się niczym opera mydlana rozmów, przestaje dziwić niemożność dojścia do – oczekiwanego przez prawodawcę, bo wprost wskazanego w rozporządzeniu ws. organizacji lekcji religii – porozumienia (szerzej pochyliłem się nad nim w tekście pt. O religii w szkole, czyli quasi-polemika z pewnym „Redaktorem”) pomiędzy MEN oraz przedstawicielami Kościołów i związków wyznaniowych. Czegóż wszelako spodziewać się po „negocjacjach”, skoro rządzący, okopując się niejako na z góry upatrzonej pozycji, „zapowiedzieli redukcję liczby godzin” i basta!? Celem udowodnienia słuszności postawionej powyżej tezy pokuszę się o pobieżną – takowa w zupełności wystarczy – analizę ewolucji stanowisk prezentowanych w trakcie konsultacji przez obydwie strony. Dominujący pośród organizacji zainteresowanych utrzymaniem status quo Kościół katolicki, początkowo – co nie powinno stanowić zaskoczenia – odrzucający jakiekolwiek zmiany, w toku dyskusji – wbrew narracji B. Nowackiej („Mam poczucie, że przynajmniej część episkopatu idzie na polityczne zwarcie” – Rozmowa Piaseckiego w TVN24 z dn. 12 grudnia 2024 r.) – kilkukrotnie (choć w opinii niżej podpisanego wcale nie musiał – patrz O religii w szkole, czyli quasi-polemika z pewnym „Redaktorem”) łagodził swoje oczekiwania. Jak informowała m.in. „Gazeta Wyborcza” (dziennik raczej anty-, niż proklerykalny), podczas posiedzenia Podkomisji ds. religii w szkole powołanej przez Komisję Wspólną Przedstawicieli Rządu RP i Konferencji Episkopatu Polski w dn. 7 listopada ub.r. biskupi zaaprobowali propozycję resortu, stawiając przy tym warunek, a mianowicie – odsunięcie wejścia zmian w życie do 2026 roku. Nie sposób antycypować, co wydarzyło się w tzw. międzyczasie w kuluarach, wiadomo jedynie, że porozumienia nie osiągnięto. Być może kością niezgody okazało się wielokrotnie formułowane przez hierarchów (przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Tadeusz Wojda w rozmowie z PAP z dn. 17 października 2023 r.; metropolita warszawski abp Kazimierz Nycz w rozmowie z PAP z dn. 4 października 2024 r.) oczekiwanie, że udział w ostającej się godzinie lekcyjnej będzie dla uczniów obligatoryjny (alternatywnie z uczestnictwem w zajęciach etyki). Rozwiązanie to szefowa resortu edukacji – w przywoływanym już programie Konrada Piaseckiego – uznała za „nie do przyjęcia dla nikogo”, określając je mianem… „rozpaczliwego krzyku bezradności”. W obliczu tak „koncyliacyjnej” postawy strony rządowej co najwyżej za akt wrogiej prowokacji uznać można – przedłożoną podczas posiedzenia Komisji Wspólnej Przedstawicieli Rządu Rzeczypospolitej Polskiej oraz Polskiej Rady Ekumenicznej, które odbyło się w dn. 18 listopada 2024 r. w MSWiA – propozycję tej ostatniej, przewidującą pozostanie religii w szkole w dotychczasowym wymiarze, z tym że – jak tłumaczył w rozmowie z PAP prezes bp Andrzej Malicki, zwierzchnik Kościoła Ewangelicko-Metodystycznego w RP – „pierwszej w siatce zajęć, zaś drugiej jako godziny nadobowiązkowej, która mogłaby nosić nazwę religioznawstwa czy religiologii, w ramach której uczniowie mieliby okazję poznawania innych Kościołów czy religii”.

W tym miejscu istotne wydaje się wtrącenie, iż i dotychczas istniała furtka prawna – niejednokrotnie wykorzystywana w praktyce – umożliwiająca ograniczenie realizowanej w szkole liczby godzin lekcji religii. Wystarczyła po temu, w przypadku Kościoła katolickiego, akceptacja przez biskupa diecezjalnego stosowanego wniosku, skierowanego doń przez dyrektora placówki oświatowej. A jak w wyemitowanym w TVP info w dn. 31 października 2024 r. Gościu Poranka przekonywała K. Lubnauer: „nawet abp Jędraszewski w Krakowie, zdarza się, że się na to zgadza”… Okazuje się zatem, że całe to prężenie muskułów przez minister Nowacką i spółkę skwitować można stwierdzeniem: wiele hałasu o nic.

Nader skromnie na tle ustępstw, na które poszli hierarchowie, prezentuje się katalog tychże – i stąd zapewne trudność w wybrnięciu przez D. Łobodę z postawionego jej przez redaktora Andrzeja Morozowskiego pytania dotyczącego efektów konsultacji MEN z organizacjami kościelnymi, wyrosłych z inicjatywy strony rządowej. Wszystkim, co w rzeczonej kwestii zdołała wykrztusić z siebie parlamentarzystka, było odstąpienie, w obrębie I etapu edukacyjnego, od ewentualnego łączenia w grupy międzyoddziałowe uczniów uczęszczających do klas na różnych poziomach nauczania. Swoiste kuriozum stanowi drugi – a przy tym, wiele na to wskazuje, także ostatni – „ukłon” oświatowych decydentek w kierunku partnerów społecznych, a mianowicie – zakomunikowana opinii publicznej w dn. 15 stycznia br. przez sekretarz stanu K. Lubnauer ewentualność umieszczenia katechezy w planie poza godzinami skrajnymi, dopuszczalna w sytuacji, gdy – uwaga! – „100 proc. dzieci będzie w danej klasie chodzić na lekcje religii”. Krótkowzroczność – bo doprawdy we własnej naiwności, choć przychodzi mi to z coraz większym trudem, odrzucam myśl, iż zła wola autora tegoż „przywileju” czy jak kto woli niby-ustępstwa – uzależniającego stałość planu lekcji, albowiem zmiana preferencji nastąpić może przecież w dowolnym momencie roku szkolnego (wszak uczestnictwo jest nieobowiązkowe) – od widzimisię (pełnoletniego) ucznia tudzież rodzica – jest w swej istocie porażająca. Śmiem wątpić, aby którykolwiek chcący uchodzić za poważnego dyrektor placówki oświatowej, świadom różnorakich komplikacji wynikłych z konieczności śródrocznej modyfikacji rozkładu zajęć (a jej groźba niezmiennie wisieć będzie w powietrzu) wziął na siebie takie ryzyko.

 

Odwet, ale na kim?

Zażartość, z jaką MEN, a w szczególności jego obecna szefowa, dążą do zmaterializowania w rodzimym systemie oświaty wizji świeckiej szkoły, każe przypuszczać, iż za ich działaniami kryje się coś więcej niż li tylko chęć zrealizowania – co warte podkreślenia – wprost w kampanii niewyartykułowanej obietnicy wyborczej. Kolejne, adresowane do hierarchów, a przepełnione pogardą, wypowiedzi B. Nowackiej, jak ta z 28 sierpnia 2024 r., po zaskarżeniu – z ich inspiracji – przez I prezes Sądu Najwyższego Małgorzatę Manowską dyskutowanych zmian legislacyjnych do Trybunału Julii Przyłębskiej: „Zrozumieli, że skończyło się pewne eldorado, które funkcjonowało w relacjach państwo–Kościół, i że teraz to rząd, a nie episkopat, zajmuje się rządzeniem” – noszą znamiona poniekąd – co, z uwagi na fakt bezprecedensowego zblatowania duchowych zwierzchników ze środowiskiem politycznym zjednoczonej prawicy, przyznaję z żalem – wytłumaczalnych retorsji. Problem polega na tym, że skutki rzeczonej rozgrywki uderzą nie tyle – a już z całą pewnością nie bezpośrednio – w purpuratów, ile w: 1) pozbawianych zatrudnienia, w większości jednak świeckich, katechetów, 2) oczekujących od szkoły możliwie wszechstronnego, uwzględniającego kształcenie aksjologiczne i wychowanie ku wartościom, rozwoju powierzanych jej potomków – rodziców. I jakkolwiek, wyjątkowo, zgodzę się ze stanowiskiem zawiadującej resortem oświaty, która 12 grudnia ub.r. łaskawa była stwierdzić, iż: „nie jest rolą państwa dbanie o to, żeby Kościół miał wiernych”, tak niewzruszenie pozostaję w przekonaniu, że obowiązkiem szkoły – a zatem i państwa – jest wyposażanie młodych ludzi, alternatywnie, w zależności od tego, czy są wierzący, czy też nie, w ramach obligatoryjnych lekcji religii lub etyki, w kompas moralny.

 

Dużo… czyli mało

Naczelnym argumentem kierownictwa MEN – wyjątek stanowi tu sekretarz stanu Henryk Kiepura, któremu zdarzyło się nawet, w jednej z wypowiedzi, nieśmiało zaakcentować zdanie odrębne – przesądzającym rzekomo o konieczności wprowadzenia procedowanych zmian, jest (co bezdyskusyjne) spadek frekwencji na lekcjach religii. Według danych Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego w roku szkolnym 2023/2024 udział uczniów w szkolnej katechezie wyniósł 78,6 proc. – daje to, w stosunku do roku szkolnego 2018/2019 (88 proc.), ubytek o blisko 10 proc. Jeszcze w lipcu roku 2022 ówczesny minister sportu i turystyki Kamil Bortniczuk alarmował w rozmowie z PAP, że ok. 30 proc. uczniów w Polsce nie uczestniczy w zajęciach ruchowych ze względu na zwolnienia lekarskie. „To jest normalna lekcja, na którą trzeba uczęszczać, będę absolutnie walczył o to, aby zajęcia WF były traktowane jak najbardziej poważnie” – zżymał się. Dziwnym trafem kiepska statystyka nie skłoniła podówczas dzisiejszych rządzących do rozpoczęcia kampanii mającej na celu zmarginalizowanie edukacji sportowej poprzez: 1) umieszczanie jej na skrajnych godzinach w planach lekcji (tymczasem dziś w odniesieniu do katechezy: „Chcemy, by ona [tj. religia – przyp. RZ] była przed albo po lekcjach. Coraz więcej dzieci nie chodzi na religię. Nie chcemy, żeby te dzieci musiały czekać gdzieś w środku lekcji nie wiadomo gdzie, nie mając tych zajęć” – K. Lubnauer w audycji Graffiti, wyemitowanej w Polsat News w dn. 20 grudnia 2023 r.); 2) ograniczenie tygodniowej liczby zajęć (a jest ich więcej niż biologii, chemii, fizyki itd.; nawiązuję tu do słów B. Nowackiej, która w dniu 18 czerwca 2024 r. w Rozmowie Piaseckiego na antenie TVN24 orzekła: „Nie zgadzam się fundamentalnie z tym, żeby uczniowie mieli więcej godzin religii niż biologii, chemii i fizyki razem wziętych”); 3) nieuwzględnianie stopnia w średniej, gdyż odzwierciedla on zaangażowanie, a nie wiedzę („Ocena z religii nie powinna być liczona do średniej, ponieważ nie jest to oceniająca wiedza, tylko oceniająca formację i wiarę” – cokolwiek ten bełkot B. Nowackiej z konferencji prasowej w dn. 13 grudnia 2023 r. miałby znaczyć); w końcu 4) wyprowadzenie ich do klubów sportowych („Nic nie stoi na przeszkodzie, by były realizowane dodatkowe godziny [religii, po zredukowaniu ich dotychczasowego wymiaru w szkołach – przyp. RZ] w ramach zajęć w salkach katechetycznych” – B. Nowacka w rozmowie z Justyną Dobrosz-Oracz w programie Pytanie dnia z 18 lipca 2024 r.; nadawca: TVP Info), wszak szkoła ma kształcić, a nie rozwijać tężyznę fizyczną („Dziecko musi mieć więcej przedmiotów, które dają wiedzę, niż zajęć formatywnych” – tamże). Uwzględniając powyższe, a także fakt, iż wychowanie fizyczne jest jednak, w odróżnieniu od religii, przedmiotem obowiązkowym, wydaje się, iż przez analogię czym prędzej winno się je jeżeli nawet nie całkowicie usunąć z ramowych planów nauczania, to przynajmniej drastycznie ograniczyć jego tygodniowy wymiar godzinowy (w chwili obecnej są to aż cztery spotkania). Na tle zajęć sportowych – nomen omen – kondycja katechezy doprawdy nie przedstawia się, jak próbują ją kreować inicjatorki reformy i sprzyjające ich środowisku politycznemu media, najgorzej. W uzmysłowieniu sobie tego pomocny okazuje się rzut oka na… królową nauk i jej zmieniający się w czasie – z obowiązkowego na nieobowiązkowy i vice versa – status jako przedmiotu egzaminacyjnego w ramach matur. I tak w latach 1983–2009 matematyka stanowiła dla abiturientów ledwie opcję, na której wybór, w schyłkowej fazie obowiązywania referowanego stanu rzeczy, decydował się (szczegółowe dane zawiera tabela poniżej) niespełna co piąty zdający.

  2006 2007 2008 2009
Matematyka 18% 19% 18% 19,4%


Czytelnikom, którzy – o zgrozo! – nie wyczuwając ironii, dali wiarę, iż moim oczekiwaniem w stosunku do oświatowych włodarzy(ń) jest gmeranie przezeń przy objętości zajęć ruchowych, jako – zainspirowany tegoż ścieżką kariery – syn wuefisty dedykuję: 1) sentencję „W zdrowym ciele zdrowy duch” i 2) słowa mojego zupełnie nieoczekiwanego, w rzeczonym kontekście, albowiem jeszcze we wrześniu 2021 r. nawołującego podczas wydarzenia pn. Polska Campus Przyszłości do opiłowywania katolików z przywilejów – sprzymierzeńca, zawiadującego aktualnie resortem sportu Sławomira Nitrasa, który w dn. 14 stycznia br. w audycji Trójkąt polityczny, emitowanej przez TVP Info, przyznał, że „religia jest potrzebna w życiu człowieka”.

 

Postawa „odwrócony Czarnek”

Niemalże w przeddzień zakończenia roku szkolnego 2020/2021 – bo 23 czerwca 2021 r. – odbyło się głosowanie – ostateczny wynik, z racji na arytmetykę sejmową, nie mógł być inny niż jego odrzucenie – nad wotum nieufności wobec ministra edukacji Przemysława Czarnka. Według inicjatorów procedury poza uwypukloną we wniosku „indoktrynacją światopoglądową i kulturalną dzieci i młodzieży” pisowski prominent, co z mównicy, uzasadniając konieczność jego odwołania, komunikował nie kto inny jak posłanka Barbara Nowacka: „jest ministrem złym i szkodliwym, pełnym pogardy i agresji. Jego wypowiedzi o młodzieży, o części polskiego społeczeństwa dyskwalifikują go jako parlamentarzystę, nie mówiąc już o tym, że dyskwalifikują jako osobę, która ma odpowiadać za przyszłość polskich dzieci”. Przyznam, a jak się okazuje, nie jestem w tym poglądzie odosobniony, gdyż w bardzo podobnym tonie, goszcząc w dn. 5 stycznia 2025 r. u redaktora Piotra Marciniaka w Faktach po faktach (TVN24), wypowiadał się opozycjonista z czasów PRL i późniejszy minister w rządzie Tadeusza Mazowieckiego – Aleksander Hall, że owa charakterystyka idealnie oddaje temperament i sposób działania jej autorki – „[…] to zacięcie ideologiczne [z wektorem odwróconym w stosunku do czarnkowego o 180 stopni – przyp. RZ], a nawet język, w którym mówi się, że biskupi […] wyją o kasę. No nie tak prowadzi się dialog. Nie tak odbudowuje się poczucie wspólnoty”. Nic dodać, nic ująć. Z dziennikarskiego obowiązku nadmieniam, że, co tu dużo mówić, knajackie stwierdzenie: „To jest wycie o kasę” padło w kontekście procedowanych przez MEN zmian w organizacji lekcji religii z ust, nad czym szczerze ubolewam, jednej z twarzy awizowanej przed wyborami parlamentarnymi roku 2023 uśmiechniętej Polski, w audycji Gość Radia Zet, wyemitowanej w dn. 26 sierpnia 2024 r.

 

Sugestia – nie wyważać otwartych drzwi

À propos jeszcze swoistego korespondencyjnego pojedynku na wyrazistość pomiędzy minister Nowacką a jej poprzednikiem (i nie mam tu, rzecz jasna, na myśli epizodycznego Krzysztofa Szczuckiego) oraz tejże potyczek z krnąbrnymi, bo oczekującymi wsłuchania się w ich głos, katechetami, na myśl przyszedł mi wybieg, do którego, „odpowiadając” na postulaty opiekunów dorosłych osób z niepełnosprawnością, onegdaj (kwiecień 2018 r.) uciekli się Mateusz Morawiecki z – że ich tak, pozostając w sakralnej konwencji, określę – akolitami. Otóż nie chcąc/nie potrafiąc (niepotrzebne skreślić) osiągnąć konsensusu w rozmowach z okupującymi Sejm przedstawicielami środowiska, strona rządowa zdecydowała się na krok iście bezprecedensowy, mianowicie podpisanie porozumienia z… samą sobą, bo jak inaczej interpretować obsadzenie w roli sygnatariusza członków składającej się z przedstawicieli samorządów oraz wybranych organizacji pozarządowych, a będącej organem doradczym Biura Pełnomocnika Rządu ds. Osób Niepełnosprawnych, działającego przy Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, Krajowej Rady Konsultacyjnej ds. Osób Niepełnosprawnych. Przynajmniej w opinii niżej podpisanego nie występują obiektywne przeszkody mogące uniemożliwić – jakże zdeterminowanej w swym zacięciu – sterniczce rodzimej oświaty zaadaptowanie rzeczonej strategii do „problemu” religii w szkole poprzez powołanie – w oparciu o choćby garstkę nader interesownych jednostek – przychylnego jej ciała, którego reprezentanci – w zamian za szczodre frukta – bez słowa sprzeciwu przystaną na najbardziej nawet niekorzystne dla ich macierzystej grupy zawodowej koncepcje. Pani minister, proszę nie dziękować.

* * *

Rafał Zalcman - ojciec, mąż, nauczyciel z przekonania i wyboru, chocianowianin bez wzajemności. W przeszłości związany z „Edukacją i Dialogiem”. Inicjator i organizator Ogólnopolskiego Konkursu „Pasjonująca lekcja religii”.

katecheci prawo religia wychowanie zatrudnienie
Poprzedni ArtykułO religii w szkole, czyli quasi-polemika z pewnym „Redaktorem”

Powiązane artykuły

  • fot./ Drazen Zigic - pl.freepik.com
    O religii w szkole, czyli quasi-polemika z pewnym „Redaktorem”
  • si_religia_w_szkole
    „Religijny” obłęd, czyli jak szkodzić, „pomagając” i „pomagać”, szkodząc

Zostaw komentarz Cancel Reply

(will not be shared)

Kategorie

Tagi

agresja buylling cyfrowi tubylcy dyskryminacja e-learning egzaminy finanse formacja Internet katecheci klasy łączone kodowanie kompetencje cyfrowe kompetencje kooperacyjne Laboratorium mała szkoła nauczanie negatywna selekcja ocenianie podstawa programowa prawo programowanie rankingi reglamentowanie dostępu do zawodu religia rozhamowanie selekcjonowanie informacji Sudbury Valley Summerhill szkoła szkoły demokratyczne szkoły progresywne testomania testy Uczelnia 3.0 umiędzynarodowienie wiedza wychowanie zarobki zatrudnienie

Podziel się

Newsletter

O NAS

SUMA IDEI to przedsięwzięcie zorientowane na inicjowanie działań związanych z szeroko pojętą edukacją, skupiające wokół siebie grupę zapaleńców-wolontariuszy.

PATRONAT

Udzielany przez nas patronat ma przeważnie charakter honorowy i nie oznacza mecenatu finansowego. W szczególnych przypadkach udzielamy wsparcia organizacyjnego przedsięwzięcia. [szczegóły]

PARTNERZY


KONTAKT

W przypadku pytań, nie wahaj się – pisz:
Inicjatywa „SUMA IDEI”
ul. Bohaterów Wojska Polskiego 58/2
59-140 Chocianów
e-mail: kontakt[at]sumaidei.org

 

Copyright © 2020 by Fundacja "Suma Idei"